Już po raz trzeci w czasie wakacji odwiedziliśmy wspólnotę braci z Taizé. Poniżej kilka świadectw z naszego wyjazdu.

Wspólna Galeria Zdjęcia Marty Sawko

Zosia: Pojechałam do Taizé, aby spędzić tydzień w wierze wraz innymi młodymi z całej Europy. Po przyjeździe na miejsce odkryłam, że ludzie którzy tam przyjeżdżają są z całego świata i nie wszyscy znaleźli w swoim życiu wiarę. Dało mi to wiele do myślenia, szczególnie podczas spotkań w mojej małej grupce biblijnej, w której było kilku ateistów. Liczne wymiany poglądów, nie tylko tych religijnych, uświadomiły mi jak trudne a zarazem łatwe jest moje życie. Dało mi to do zrozumienia, że wiara to wielkie błogosławieństwo oraz bezgraniczne zaufanie Bogu, które razem wprowadzają harmonię w moje życie. Prześpiewane kanony Taizé, liczne rozmowy i czas spędzony z ludźmi z całego świata już po kilku dniach uświadomiły mi, że nie jeden raz powrócę do tej małej wioski we Francji, żeby umacniać moją wiarę i dzielić się nią z innymi.

Martyna: Do Taizé pojechałam z dużą niepewnością i wieloma pytaniami. Na wyjazd namówiła mnie przyjaciółka. Jednak już zaraz po przyjeździe poczułam, że to jest właściwe miejsce. Przez tydzień spotkałam mnóstwo ludzi, a każdy był mega otwarty. Wszędzie czuć było ogromną radość. Pomimo że pomiędzy nami, a ludźmi z innych krajów było wiele różnic, doświadczyłam ogromnej jedności. Zobaczyłam, że Kościół jest naprawdę jeden i łączy nas Jezus Chrystus. Nie tylko dawałam, ale także czerpałam miłość od innych ludzi. Na modlitwach spotykaliśmy się trzy razy dziennie i na samym początku czułam się na nich obco. Ich forma była zupełnie inna niż to z czym spotkałam się wcześniej. Jednak pod koniec wyjazdu czułam się na nich bardzo dobrze. Mogłam nie tylko wypocząć, ale także wyciszyć się. Doświadczenie ciszy i pokoju w świecie pełnym przepychu i hałasu jest nam potrzebne, a Taizé daje nam taką możliwość. Ostatniego dnia zadałam sama sobie pytanie co dał mi ten wyjazd, czy coś we mnie zmienił. Tam wszystko było piękne. Nauczyłam się dostrzegać Piękno Boga, ludzi dookoła mnie, a przede wszystkim w sobie. Teraz po powrocie do domu już brakuje mi tej niesamowitej atmosfery i cudownych ludzi. Na szczęście poznanych ludzi zaprosiłam na Europejskie Spotkanie do Wrocławia i już nie mogę się doczekać ich obiecanego przyjazdu. Pojechanie do Taizé to była bardzo dobra decyzja!

Oliwia: W tym roku po raz pierwszy spędziłam tydzień w wiosce Taizé. Uprzednio byłam na Europejskim Spotkaniu Młodych w Madrycie i bardzo mi się tam spodobało, dlatego postanowiłam sięgnąć korzeni. Jadąc tam nie nastawiałam się na nic konkretnego. Powiedziałam sobie: co będzie, to będzie! I było świetnie! Poznałam niesamowitych ludzi, którzy w każdej sytuacji potrafili być życzliwi i uśmiechnięci – a myślę, że tego dość często brakuje w codziennym życiu. Nawet obserwując ekipy sprzątające, które nie miały zbyt przyjemnego zadania do wykonania, słychać było ciągłe śmiechy i radosne śpiewy. Nie brakowało również wolontariuszy, którzy chętnie zgłaszali się, żeby nakładać innym jedzenie oczywiście nie zapominając powiedzieć: ENJOY YOUR MEAL! 🙂
Niesamowite było wzajemne zaufanie, które można było zaobserwować na każdym kroku. Wchodząc pierwszego dnia do pokoju zastałam w nim 6 Hiszpanek. Wszystkie rzeczy miały na wierzchu, telefony ładowały na oknie (a klucza do pokoju nie mieliśmy), więc pomyślałam: One nie boją się, że im coś zginie, to czemu ja mam się bać? Nie pomyliłam się.
Jedną z rzeczy, która mnie bardzo zaskoczyła w Taizé był fakt, że przyjeżdża tam dość dużo ateistów. Były nimi m.in. Hiszpanki z mojego pokoju, które otwarcie o tym mówiły. Pewnego ranka zauważyłam, że wracają One bardzo późno do pokoju – może o 3, czy 4 w nocy. Dokładnie nie wiem, bo spałam. Były podejrzenia, że są to imprezowe dziewczyny. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że noc spędzają w Kościele. To wspaniałe, że pomimo tego iż nie wierzyły w Boga, chodziły tam każdej nocy. Jak widać szukały miejsca, gdzie było im dobrze.
W Taizé również zaskakująca była otwartość innych ludzi. Wszyscy bardzo swobodnie mówili o Bogu, o swoim życiu i problemach. Szczególnie było to widoczne podczas rozmów w małych grupkach. W mojej grupce było kilka Niemek, Rosjanka, Irlandka, dwie osoby z Holandii, z USA – przeróżnych wyznań. Wspólnie śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Niekiedy zdarzyły się łzy, szczególnie po historii jednej z moich koleżanek, która podzieliła się tym, jak jej matka dokonała aborcji. A przecież teraz miałaby braciszka/siostrzyczkę… Do tej pory podziwiam Ją za odwagę, że przed obcymi ludźmi powiedziała tak emocjonalną i prywatną historię. W mojej grupce bardzo widoczna była chęć niesienia pomocy innym. Kiedy ktoś zapomniał słówka (bo rozmawialiśmy po angielsku) albo nie wiedział jak coś powiedzieć, nie rzadko można było usłyszeć: Don’t worry! + całą listę propozycji słówek, o które mogło chodzić. Było to dziwne uczucie, kiedy w momencie pożegnania z nimi, mimo że wcale dość aktywnie się nie udzielałam i spędziliśmy ze sobą niecały tydzień po 2h dziennie, było mi przykro.
Myślę, że wioskę Taizé warto odwiedzić choć raz w życiu, gdyż jest to miejsce przepełnione pokojem i miłością do bliźniego. Najbardziej porusza mnie, że ludzie mają tam naprawdę niewiele, a potrafią być radośni i dzielić się tą radością z innymi. Również pomocne i dające do myślenia są odbywające się tam konferencje oraz modlitwy. Nie zapomnę mocnych słów, które usłyszałam podczas jednej z nich: „Kto nie kocha ludzi, a kocha Boga jest kłamcą”. I jest to piękne zdanie, które pokazuje, że Boga najłatwiej dostrzec w drugim człowieku, że wszelką pomoc o którą prosimy, wszelkie rady i pocieszenia otrzymujemy – może nie bezpośrednio od Boga, ale właśnie przez takiego „anioła”, którego nam zsyła. I również pamiętny stał się dla mnie fragment z modlitwy: „Wiekuisty Boże, aby nas otworzyć na pełnie życia zapraszasz nas, abyśmy Cię kochali i kochali naszego bliźniego tak, jak sami chcielibyśmy być kochani. I zawsze możemy Ci powiedzieć: Kocham Cię, Ciebie Boga Żywego. Być może nie tak jakbym tego pragnął, ale Cię kocham”. <3
Na sam koniec bardzo chciałabym podziękować wszystkim za każdy uśmiech i rozmowę! Za każdą minutę spędzonego razem czasu i wszelką pomoc! Jesteście WSPANIALI! Mam ogromną nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się jeszcze raz odwiedzić Taizé. I kto wie, może tym razem na jakiś miesięczny wolontariat! Ponoć lepsze jedzenie dają 😛

Patrycja: Decyzję o wyjeździe do Taizé pojęłam na przełomie kwietnia i maja. Jednak żeby tam pojechać musiałam przed terminem skończyć studia i obronić swoją pracę magisterską. Nie było łatwo, ale udało się, i pojechałam. Do Taizé w tym roku jechałam pierwszy raz. Bez większej wiedzy na temat życia, modlitwy i warunków jakie zastałam w wiosce. Ograniczyłam się do opinii znajomych i przesłuchania kilku kanonów w Internecie. Przygotowując się do wyjazdu nie czułam podekscytowania czy wielkiej radości, ale niepewność i trochę obaw przed tym co mnie spotka, czy będę potrafiła się tam zaaklimatyzować. Pierwszego dnia po dotarciu do wioski czułam się zmęczona długą podróżą, oczekiwaniem na powitanie i panującym upałem. Jednak moje zniechęcenie zaczęło znikać już po pierwszej wieczornej modlitwie. Każdy kolejny dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że to miejsce jest niezwykłe. Panujące wszędzie radość, szacunek i zaufanie sprawiły, że poczułam się jak w domu.
W Taizé każdy pracuje, aby wspólnota mogła funkcjonować. Moją pracą był śpiew w chórze. Sprawiało mi to tak dużą radość i satysfakcję, że nie traktowałam śpiewu jako pracę. Osoby prowadzące chór były fantastyczne. Potrafiły stworzyć atmosferę, w której każdy czuł się potrzebny. To poczucie przynależności i tego, że ktoś po prostu cieszy się z mojej obecności było niesamowite. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że w codziennym życiu też chciałabym znaleźć pracę, którą będę wykonywać z takim samym zapałem i przyjemnością.
Przyjazd do Taizé był także okazją do poznania ludzi z całego świata. Spotkałam młodych ludzi różnych nie tylko pod względem koloru skóry czy narodowości. Każdy z nich miał swoją mniej lub bardziej podobną do mojej wizję wiary i Kościoła. Poznanie ich poglądów i historii dało mi trochę inne spojrzenie na życie. Najciekawszym spotkaniem były warsztaty o rdzennych mieszkańcach Australii. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek poznam rodowitych Aborygenów. W swojej małej grupce biblijnej byłam jedyną Polką, więc żeby się porozumieć musiałam mówić po angielsku. Był to kolejny plus wyjazdu, w końcu przełamałam swoje obawy co do mówienia w tym języku.
Pobyt w Taizé przyniósł także kilka smutnych doświadczeń. Piątkowa modlitwa przy ikonie krzyża była dla mnie bardzo trudnym czasem. Uświadomiłam sobie jak często bywam niewdzięczna za całe dobro jakiego doświadczam od ludzi, a przede wszystkim od Boga. Życie w Taizé pokazało mi, że narzekanie, iż czegoś mi brak lub po prostu niedocenianie tego co mam jest oznaką mojego egoizmu i chęcią posiadania więcej niż to co jest mi naprawdę potrzebne. Innym trudnym momentem było zwierzenie się ze swoich problemów. Rozmowa z koleżanką o trudnościach i problemach, które przed wyjazdem zostawiłam we Wrocławiu z jednej strony była z jednej strony ciężka, a z drugiej stała się niejako punktem wyjścia do uporania się w nimi.
Te kilka dni spędzone w Taizé okazały się jednymi z najbardziej wartościowych w moim życiu. Nie tylko ze względu przeżycia zarówno dobre jak i złe, które zostaną w mojej pamięci na długo. O niezwykłości tego miejsca stanowią tworzący je ludzie. Akceptacja, panująca w Taizé jest czymś czego przez długi okres mojego życia bardzo mi brakowało. Taizé jest miejscem, w którym z pozoru każdy dzień wygląda tak samo, a jednak każdy jest inny, przynosząc różne sytuacje i doświadczenia. Cisza panująca podczas modlitw oraz wieczorem jest okazją i przestrzenią do spotkania z Bogiem, której na co dzień nam brakuje. Do Taizé jechałam z założeniem, że będzie to czas podziękowania za możliwość ukończenia studiów i tak było, ale z biegiem czasu pojawiały się inne powody do wdzięczności, a ich ilość była dla mnie zaskakująca. Powrót do Polski po takim tygodniu nie był najłatwiejszy. Wróciłam z wieloma przemyśleniami i nową energią oraz chęcią do działania, ale także ze smutkiem i tęsknotą. Dziś wiem że chcę wrócić do Taizé na dłużej.

Isia: Tydzień w Taizé to prawdziwe oderwanie się od szarej rzeczywistości. Wszystko tutaj jest świetnie zorganizowane. Szybko można się przyzwyczaić do rytmu dnia.  Ludzie są tu bardzo serdeczni i otwarci. Można porozmawiać z każdą napotkaną osobą i wymienić się swoimi spostrzeżeniami na różne tematy. Będąc tam po raz drugi, naprawdę czułam się jak u siebie w domu. Taizé daje dużo spokoju wewnętrznego i pozwala znaleźć dystans do spraw codziennych. Praca w chórze to dużo radości i okazji do poznania nowych ludzi którzy też kochają śpiewać.
Dobrze jest jeść razem posiłki i dzielić się doświadczeniami z dnia poprzedniego.
Dobrze jest wiedzieć, że jest się potrzebnym dla drugiego człowieka 🙂
Taizé to miejsce, gdzie można odnaleźć siebie i dać sobie czas na refleksje o tym co już za nami, a co dopiero nadejdzie.

Paulina: Moje wrażenia z Taizé? Na początku bardzo mieszane. Przez pierwsze 2 dni myślałam, że “to jednak nie miejsce dla mnie”. Mówiłam sobie: “za dużo ludzi, za mało przestrzeni na prawdziwą ciszę, na OSOBISTE spotkanie z Bogiem…” itp. wymówki. Dlaczego wymówki? Ponieważ na początku najwyraźniej szukałam tylko tego CO MI MOŻE DAĆ Taizé, a przecież w tym miejscu chodzi o coś zupełnie przeciwnego – a przynajmniej ja tak to właśnie odczułam.

Ta nieprzeciętna, żyjąca własnym życiem “wioska młodych” we Francji, to przede wszystkim miejsce… LUDZI CHĘTNYCH DO PRACY! I to, że swój urlop czy wakacje MOŻESZ poświęcić na nieobijanie się, to wcale nie problem. To wręcz przywilej! Dopiero podczas wspólnego zmywania naczyń, zamiast popołudniowej drzemki w tym czasie, 3 doby w Taizé zdałam sobie sprawę z tego “po co naprawdę tu jestem?” – BY DAĆ COŚ INNYM OD SIEBIE. Swój czas, energię, uwagę, gimnastykę języka i głowy (w porozumieniu się z osobami tak różnych narodowości) oraz właśnie jak w słynnej Barce… “ręce gotowe do pracy”! To nie modlitwa śpiewana, mówiona czy milcząca pozwoliła mi zrozumieć to miejsce, lecz modlitwa poprzez BYCIE DLA INNYCH. Bo to jest dopiero prawdziwa komunia, o jaką mogło chodzić pomysłodawcy tej “przestrzeni dla każdego” – bratu Roger. To właśnie ta “komunia” wg 4 definicji słownika języka polskiego jako: «emocjonalne utożsamienie się ze zbiorowością, z otoczeniem» pozwoliła mi na większy żar mojej modlitwy w kościele i pragnienia bycia w tym miejscu “na 100%” poprzez swoje mniejsze i większe poświęcenia. I to jest moje najważniejsze wrażenie z Taizé: NIC TAK NIE JEDNOCZY LUDZI JAK WSPÓLNA MODLITWA, a zwłaszcza MODLITWA POPRZEZ WSPÓLNĄ PRACĘ.

Taizé, to miejsce, które Cię sporo nauczy, o ile swojego wolnego czasu nie poświęcisz tam na kolejną drzemkę w samotności i wymówki zmęczenia pogodą czy przebyciem długiej podróży. Otwórz się na współpracę oraz na ludzi, bo to jest PRAWDZIWA WARTOŚĆ spędzonego tam czasu oraz miejsce na OSOBISTE spotkanie z Bogiem W DRUGIM CZŁOWIEKU! 🙂

Robert: Pobyt w Taizé był dla mnie wspaniałym przeżyciem. Wybierając się do Taizé nie miałem wielkich oczekiwań. Miał być to dla mnie wyjazd z przyjaciółmi oraz znajomymi, okazja do spędzenia razem czasu. Będąc już na miejscu zaskoczyłem się tym, jak ciepło zostaliśmy przyjęci. Kolejne dni przekonały mnie o tym, że ludzie różnych narodowości i religii mogą razem wspólnie żyć w zgodzie, pracować, razem spędzać czas. Może było to możliwe dzięki ,,duchowi Taizé’’ – tej wspaniałej atmosferze, którą tworzą wszyscy tam obecni. Dzięki otwartości ludzi zawarłem wiele nowych znajomości, nie tylko z Polakami, ale i z obcokrajowcami.
Taizé jest miejscem, w którym możemy codziennie doświadczać i poznawać Boga na kilka różnych sposobów:
-przez wspólną modlitwę,
-spędzanie czasu z innymi (Bóg jest w każdym człowieku),
-rozważanie Pisma Świętego,
-samotne rozmyślanie i samotną modlitwę w ciszy.

Dzięki pobytowi w Taizé otworzyłem się bardziej na drugiego człowieka, nauczyłem się słuchać dzięki przebywaniu w ciszy i poznałem wiele nowych osób.
Dzięki Taizé zrozumiałem, że najważniejsze w wierze jest istota Boga, a nie dogmaty i określone zasady.

Damian: Pobyt w Taizé był dla mnie cenną i piękną nauką, którą wyniosłem z bardzo trudnego doświadczenia. Jeszcze we Wrocławiu uczestniczyłem w spotkaniach na których modliliśmy się kanonami Taizé. Bardzo mi się podobał ten nowy dla mnie rodzaj modlitwy i nie mogłem się doczekać wyjazdu do wioski, o której słyszałem same dobre rzeczy. Tak się złożyło, że w piątek wróciłem ze świetnych rekolekcji na których miałem bardzo intensywny czas przepełniony modlitwą, a w sobotę już wyjeżdżaliśmy do Taizé. Byłem więc nabuzowany pozytywną energią z poprzedniego wyjazdu i podekscytowany myślą o spędzeniu najbliższego tygodnia w gronie przyjaciół, w tym wyjątkowym miejscu. Miałem też dokładne wyobrażenie o tym jak to będzie wyglądało i co ja będę tam robił.

Wiele słyszałem o ogólnym chaosie panującym w Taizé w każdą niedzielę. Jedna grupa osób wyjeżdża, druga przyjeżdża i na pierwszy rzut oka wydaje się, że nikt na tym nie panuje.  Z całego tego zamieszania przebijało się jednak tyle radości i pozytywnej energii, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Pomimo, że sama wioska wyglądała inaczej niż się spodziewałem, dalej byłem zachwycony panującą tam atmosferą. Do czasu pierwszej modlitwy. Poszliśmy do kościoła i wspólnie śpiewaliśmy te piękne kanony. Ja jednak zupełnie nic nie czułem. Próbowałem w jakikolwiek sposób skupić się na modlitwie, ale czułem się jakbym mógł równie dobrze śpiewać sobie “Hej sokoły”. Do tej pory powtarzające się kanony pomagały mi w skupieniu i faktycznie czułem, że w jakiś sposób zwracam się do Boga, ale teraz była we mnie totalna pustka. Im bardziej próbowałem się skupić i coś z siebie wykrzesać tym bardziej rosła we mnie frustracja i zaczynało mnie irytować wszystko dookoła. Męczyłem się w ten sposób cały poniedziałek i wtorek, ale w środę po wprowadzeniu biblijnym i dzieleniu w grupie zamiast pójść na podwieczorek udałem się do sąsiedniej wioski do kościoła. Tam wyrzuciłem  z siebie całą moją frustrację. Zostawiłem Panu Bogu wszystko co mnie irytowało i poprosiłem o pomoc, bym mógł Go na nowo odnaleźć i z powrotem potrafił się modlić. Gdy tylko wróciłem do wioski zupełnie inaczej spojrzałem na wszystko co mnie otacza. Na nowo dostrzegłem radość wszystkich otaczających mnie ludzi i piękno tego miejsca. Wieczorna modlitwa natomiast poruszyła mnie tak mocno, jakbym był na niej po raz pierwszy. Do końca wyjazdu szczerze pokochałem to miejsce, a na modlitwy kanonami chodziłem nawet w nocy.

Wyjazd ten nauczył mnie dwóch bardzo cennych rzeczy. Po pierwsze przyjeżdżając tam miałem sprecyzowane oczekiwania co chcę z tej wioski wywieźć i jakie odpowiedzi chcę uzyskać, a przez to zamknąłem się na wszystkie inne rzeczy, które bracia oferują. Po drugie przekonałem się, że dar dobrej modlitwy jest łaską i nie da się modlić własnymi siłami nie opierając tego na Bogu. Nawet jeśli nie “czujemy” w modlitwie Bożej obecności to musimy pamiętać, że On tam jest i tylko od Niego zależy czy zechce wejść w nasze serce, co nie znaczy, że mamy przestawać się modlić lub jak w moim przypadku wpadać w jakieś absurdalne frustracje.